Twój koszyk jest obecnie pusty!
Sokrates – filozofia jako zadawanie pytań
Skąd się wziął Sokrates?
Rodzice Sokratesa
Sokrates umarł w 399 roku p.n.e. Jego uczeń Platon stwierdza, że miał wtedy siedemdziesiąt lat. Łatwo stąd wyliczyć, że musiał się urodzić w 470 lub 469 roku przed naszą erą. Rodzicami jego byli Sofroniskos i Fainarete. Ojciec był kamieniarzem, lub może raczej rzeźbiarzem (lithourgos) i to nie takim, co wyrabia nagrobki na wiejskie pogrzeby albo struga świątków pod kościołem. Musiał być człowiekiem dość zamożnym i powszechnie szanowanym, skoro Lizymach, syn słynnego Arystydesa jednego z dowódców w bitwie pod Maratonem, nazywa go swoim bliskim przyjacielem. Sam Sokrates służył w podczas wojny peloponeskiej jako hoplita, co oznacza, że stać do było na zbroję tarczę i włócznię. W tamtych czasach pełnili rolę małych czołgów, a czołg, jak wie każdy, kto próbował go kiedyś kupić, nie jest tani. A zatem Sokrates, przynajmniej za młodu, nie „reprezentował biedy”. Biedny stał się później i to na własne życzenie, ale o tym potem.
Matka Sokratesa była położną. „Czy nie słyszałeś, że jestem synem szlachetnej i krzepkiej położnej Fainarete?” – pyta Sokrates Teajteta w Platońskim… Teajtecie (149a). Niewiele o niej wiemy. Była krzepka, a może włochata. Może była szlachetnie urodzona? Sokrates określa ją mianem „genneias”, co może oznaczać kobietę szlachetnego pochodzenia, ale może to być szlachectwo metaforyczne. Była to w każdym razie krzepka porządna baba, która dała synowi wsparcie i przyuczyła do zawodu, który ten praktykował później na chłopcach. Jeżeli praktykowanie położnictwa na chłopcach wydaje ci się dziwne, to czytaj dalej – sprawa się wyjaśni.
Ateny w czasach Sokratesa
Sokrates urodził się mniej więcej dziesięć lat po Bitwie pod Salaminą, kiedy to jego rodacy złamali potęgę perską na morzu, co stało się początkiem jednego z największej w całych dziejach eksplozji kulturalnej, która trwała od końca wojen perskich do wybuchu wojny peloponeskiej. Są to czasy rozkwitu tragedii greckiej. Ajschylos umarł, kiedy Sokrates miał 26 lat, Sofokles był starszy od Sokratesa o szesnaście lat, a Eurypides, który według niektórych przekazów miał być przyjacielem filozofa, o dziesięć. Na ulicach Aten mógł spotkać rzeźbiarzy Fidiasza i Polikleta. Był świadkiem budowy Partenonu, który powstawał na miejscu świątyni zniszczonej w 480 r. przez Persów. Przekraczając Gombrowiczowski Rubikon nieuniknionego trzydziestaka mógł oglądać prace przy wznoszeniu kolumn i rzeźbieniu posągów. Może sam jako rzeźbiarz pracował przy budowie?
Ateny, które w tamtym czasie stały się stolicą wielkiego imperium morskiego przyciągały do siebie pieniądze, a za pieniędzmi przybywali ludzie, chcący czegoś ważnego dokonać. Przybywają tam filozofowie, z których najbardziej znany jest Anaksagoras z Kaldzomenaj.
W mieście rządzili obywatele, tzn. pełnoletni mężczyźni urodzeni z dwojga rodziców ateńczyków. Wybierali sobie urzędników, którzy załatwiali ich sprawy i troszczyli się o zagraniczną i wewnętrzną politykę Aten. W czasach młodości Sokratesa tym, który miał największe poważanie wśród obywateli był Perykles – ojciec opatrznościowy całego Państwa. Za jego namową pieniądze szły na rozbudowę floty wojennej, warownych murów i świątyń. Dopóki on żył, sprawy miały się dobrze. Potrafił wątpiących przekonać, wystraszonych podnieść na duchu, nazbyt butnych ostudzić w zapędach Jednak i on musiał słuchać głosu ludu. Nie był na przykład w stanie obronić swojego przyjaciela Anaksagorasa przed gniewem ludu, który za bezbożność postanowił go skazać na wygnanie.
Wyroki sądowe w sprawach o bezbożność zdarzały się w Atenach często. Anaksagoras nagrabił sobie u ateńskiego ludu opowiadając o tym, że Słońce i księżyc są rozpalonymi kamieniami, a nie bogami. Inny myśliciel, Protagoras z Abdery, musiał zwiewać z Aten po publikacji swojego dziełka o bogach, które zaczynało się od stwierdzenia, że o bogach nie może powiedzieć, czy istnieją czy ich nie ma. Działo się tak, bo na ateńskich ulicach i placach targowych walczyło stare z nowym. Zasady moralne przekazane przez tradycję zaczynały być wypierane przez nową etykę zrodzoną z nowej kultury – kultury słowa.
Sokrates i sofiści
Krzewicielami nowej kultury byli przede wszystkim sofiści. Słowo sofistes oznacza po grecku po prostu człowieka mądrego, wprawnego w jakiejś sztuce. Sofiści o których mowa nauczali sztuki dawania sobie rady. W państwie demokratycznym radę da sobie ten, kto potrafi bronić swojej sprawy w sądzie, przekonać współobywateli do własnego poglądu i poprowadzić ich za sobą. Wszystkie te czynności wiążą się z umiejętnością przekonującego przemawiania i jej właśnie przede wszystkim sofiści nauczali. Młodzi ludzie z dobrych domów przychodzili do nich, żeby nauczyć się pięknie i przekonująco przemawiać. Sztuka przemawiania została właśnie wtedy wynaleziona. Jej ojczyzną była Sycylia, gdzie na początku V w p.n.e. niejaki Koraks, a potem jego uczeń Tejzjasz formułowali podstawowe zasady tej nowej sztuki, którą zaczęto określać mianem retoryki. Z Sycylii pochodził Gorgiasz, który jako sofista zrobił w czasach o których mówimy wielką karierę w Atenach. To on jako pierwszy dostrzegł w mówieniu potężne narzędzie władzy. Kto potrafi sprawnie przemawiać, ten pociągnie innych za sobą i będzie mógł dokonać rzeczy wielkich, albowiem nieważne jest to, jak rzeczy się mają naprawdę – ważne jak się o nich opowiada. W gruncie rzeczy mówienie o prawdzie nie ma żadnego sensu. Rzeczywistość o której moglibyśmy mówić prawdę – zdaniem Gorgiasza – nie istnieje. Prawdziwego bytu nie ma, są tylko różne o nim opowieści, które nie są ani mniej ani bardziej prawdziwe. Są tylko mniej albo bardziej pożyteczne. O tym, co ludzie uznają za rzeczywistość decyduje ten, kto potrafi pięknie o rzeczywistości opowiadać. Słowo nie jest narzędziem opisu rzeczywistości, ale narzędziem jej tworzenia. Mówca składa ze słów i zdań obraz świata, do którego wabi swoich słuchaczy, a głupi ten, kto nie pójdzie za pięknym obrazem rzeczywistości. Skoro bowiem sama rzeczywistość nie istnieje, jak twierdził Gorgiasz, trzeba iść za tym, który wytworzy jej najpiękniejszy pozór. Ten, kto potrafi taki pozór wytworzyć jej prawdziwym twórcą rzeczywistości i, jak mówił inny wielki sofista Protagoras, miarą wszystkich rzeczy – istniejących, że są, nieistniejących, że ich nie ma.
Ucząc młodych arystokratów sztuki radzenia sobie w życiu, nie mogli sofiści uniknąć problemu wskazania na zasady życiowe, których powinni trzymać się ich uczniowie. Naczelnym pojęciem moralności greckiej była od dawien dawna dzielność (arete). O dzielności mówili sofiści, że jest wieloraka. Inna jest dzielność mężczyzny, który powinien umieć walczyć i przemawiać, a inna kobiety, która powinna umieć zająć się domem i opiekować się dziećmi. Inna z kolei jest dzielność dziecka, które powinno być posłuszne rodzicom. Nie ma jednej dzielności dla wszystkich i każdy powinien być dzielny we właściwy swojemu stanowi, płci i zawodowi sposób.
O Bogach sofiści mówili niewiele. Protagoras powątpiewał o ich istnieniu. Inni pomniejsi sofiści, a przede wszystkim nauczani przez nich politycy młodego pokolenia tacy jak Kritiasz, uważali bogów za wytwory wyobraźni, które stały się narzędziami w rękach manipulatorów. W każdym razie nie byli sofiści ludźmi pobożnymi w potocznym, powszechnie przyjętym sensie tego słowa, co budziło szczególną niechęć wśród ludzi, jak to się dzisiaj mówi, mniej wykształconych i z mniejszych ośrodków.
Dla postronnego obserwatora, na przykład dla obywatela niezbyt zamożnego, którego nie stać na zatrudnienie sofisty do kształcenia własnych dzieci, ci nauczyciele nowej mądrości życiowej byli po prostu nieobyczajnymi i zagrażającymi porządkowi społecznemu mędrkami, wokół których tłoczą się młodzi ambitniacy z lepszych domów.
Jeden z największych komediopisarzy wszystkich czasów Arystofanes, który żył w tej szczęśliwej epoce i który pewnie znał Sokratesa osobiście, przedstawił go w komedii Chmury właśnie jako zarabiającego na naiwniakach sofistę, albo może raczej jako w gruncie rzeczy niezbyt rozgarniętego mądralę, którego można z sofistą pomylić. Zajmuje się głównie gadaniem? Zgadza się. Tłoczą się wokół niego młodzi ludzie z bogatych domów? Zgadza się. Często uczestniczy w publicznych debatach z innymi sofistami? Zgadza się. No to musi być sofistą. A że jest biedny jak mysz świątynna… Po prostu jest głupim sofistą. Niemniej jest tak samo groźny dla moralności jak tamci, bo uczy ludzi wątpić, a nie ma czegoś niebezpieczniejszego dla ładu publicznego niż wątpienie o rzeczach, o których wątpić się nie powinno. Kto o zdrowych zmysłach dyskutuje o moralności?! Moralność jest czymś, o czym się nie dyskutuje. Moralność jest czymś czego się trzeba trzymać i co trzyma społeczeństwo do kupy.
Dla prostych ludzi Sokrates był zatem sofistą i to nieporozumienie będzie go bardzo wiele kosztowało.
Metoda Sokratejska
Metoda elenktyczna i ironia Sokratejska
Sokrates nic nie wie i niczego nie naucza. On tylko zadaje pytania, a pytania rodzą wątpliwości. Wątpienie nie jest jednak stanem przyjemnym, bo ludzie chcą wiedzieć, a nie wątpić. Sokrates był przekonany, że w duszach jego rozmówców mieszka prawda, która jednak lubi się ukrywać pod zwałami przesądów i półprawd. Prawdę tę można wydobyć z duszy rozmówcy, ale najpierw trzeba go skłonić do wątpienia. Człowiek ten musi zwątpić o prawdziwości zasad, którymi się do tej pory kierował i poglądów, które wyznawał. Kto z Sokratesem rozmawia, ten musi zdać sprawę ze swojego życia i poddać sam osądzić, czy do tej pory żył mądrze i roztropnie, czy może był ślepcem trzymającym się utartych ale prowadzących donikąd ścieżek życiowych.
„[…] kto się do Sokratesa najbardziej zbliży myślami – mówił Nikiasz w Platońskim Lachesie – kto do niego blisko podejdzie w rozmowie, ten już musi, choćby i o czym innym był rozmawiać zaczął, chodzić za nim bez ustanku myślami tam i sam, aż wpadnie i musi zdawać rachunek z siebie samego, jakim trybem teraz żyje i jak minione życie przeżył. A jak już raz ktoś wpadł, nie prędzej go puści Sokrates, aż to wszystko z niego pięknie, ładnie wyżyłuje”.
Platon, Laches 187e
To był pierwszy składnik metody Sokratesa – zbijanie błędnych poglądów. Kto wpadł Sokratesowi w argumentacyjne macki ten tracił zaufanie do własnych poglądów. Dochodził czasem do zrumienia, że nie są to wcale jego własne poglądy; że zostały mu one podsunięte przez innych, albo że otrzymał je w spadku po przodkach. Jeżeli taki ktoś miał trochę oleju w głowie zaczynał wątpić. Główny bohater Platońskiego Menona opisuje swój stan po rozmowie z Sokratesem jako zdrętwienie:
Jeśli wolno mi zażartować, zdajesz mi się tak z wyglądu, jak i pod innymi względami, zupełnie podobny do płaskiej ryby morskiej zwanej drętwikiem. Sprawia bowiem ona, że ten. kto się do niej zbliży i jej dotknie, drętwieje; tak i ty. jak mi się wydaje, postąpiłeś ze mną. Zdrętwiała mi doprawdy i dusza, i usta, i nie jestem w stanie ci odpowiedzieć. A przecież tysiące razy mówiłem o cnocie wobec tłumów, i to, jak mi się wydawało, zupełnie dobrze. Teraz zaś nie jestem w stanie powiedzieć, czym ona jest. Wydaje mi się, że dobrze robisz nie chcąc stąd się ruszyć ani drogą morską, ani lądową. Gdybyś bowiem jako cudzoziemiec uczynił coś podobnego w innym państwie, byłbyś zatrzymany jako czarownik.
Platon, Menon 8oa-b
Wątpienie i zdrętwienie jest jednak stanem przykrym. Ludzie chcą wiedzieć, a tutaj pojawia się Sokrates i mówi, że nic nie wiedzą i tylko im się wydaje, że są mądrzy. „To, co do tej pory myślałem o świecie i ludziach nie ma sensu, ale w takim razie jaki jest słuszny pogląd na sprawę?”
Sokrates tocząc rozmowę, udawał naiwniaka, który oczekuje od rozmówców, żeby nalali mu oleju do głowy. Ta postawa niby to skromności nazywa się sokratejską ironią czyli maskowaniem. Wielu doprowadzało to do wściekłości i żądali, żeby filozof objawił im pogląd słuszny, skoro ich własny, jak to się właśnie okazało, do niczego się nie nadaje. A tu nic…
Wiem, że nic nie wiem
Tutaj pojawiał się problem: Sokrates twierdził, że nie zna odpowiedzi na żadne z zadawanych przez siebie pytań. On sam w tym jest tylko mądrzejszy od swoich rozmówców, że nie wydaje mu się, że jest mądry. Wie o sobie coś, czego oni jeszcze o sobie nie wiedzą. „Wiem, że nic nie wiem” – mówił. Kiedyś przyjaciel Sokratesa udał się do wyroczni delfickiej z pytaniem: Czy jest ktoś mądrzejszy od Sokratesa?, a ta odpowiedziała, że nie i że to syn Fainarety jest najmędrszym z ludzi. Sokretesa, który uważał, że on sam nic nie wie zdziwiła ta odpowiedź wyroczni i postanowił na własną rękę udowodnić, ze Pytia się myliła. Zaczął szukać wśród artystów, polityków i rzemieślników ludzi mądrych. Okazało się jednak, że o ile każdy z nich potrafi wykonywać swój zawód, o tyle nie mają oni najmniejszego pojęcia o tym, o co pytał ich Sokrates. A pytał ich o to, czym jest odwaga, sprawiedliwość, piękno, roztropność. Pytał ich o to, co należy robić w życiu, a czego unikać. Pomyślał w końcu, że on sam o tyle jest od nich mądrzejszy, że nie wydaje mu się, że wie, podczas gdy tamci tkwili w błędnym przekonaniu, że są mądrzy i że mogą innych mądrości nauczać.
Jeżeli jednak Sokrates sam nic nie wiedział, to po co była cała ta zabawa w rozmawianie. Ja nic nie wiem, ty nic nie wiesz, na… co drążyć temat?
Maieutyka, czyli sztuka położnicza
Sokrates nie był jednak kimś kto zadowalał się zaorywaniem rozmówców. Sprawy o które pytał, a przede wszystkim problem: jak powinno wyglądać dobre życie, nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Sceptyczne zwątpienie nie pomoże ci w dokonaniu dobrych wyborów życiowych. Musisz swoje życie przemyśleć a nie po prostu zwątpić o jego sensie. Na szczęście zdążali się wśród jego ludzi rozmówcy otwarci i poszukujący. Na nich opierały się nadzieje Sokratesa na ostateczne rozstrzygnięcie życiowych wątpliwości. Ich dusze, a byli to za zwyczaj młodzi chłopcy, były brzemienne prawdą, która Sokrates umiejętnie, jak dobry akuszer potrafił wydobyć, zadając kolejne pytania starał się naprowadzić rozmówcę na słuszny pogląd na sprawę i pomagał mu urodzić prawdę:
[…] moja sztuka położnicza – mówi w dialogu Teajtet– tym samym się odznacza co i sztuka tamtych kobiet [tj.- akuszerek], a różni się tym, że mężczyznom a nie kobietom rodzić pomaga, i tym. że ich dusz rodzących dogląda a nie ich ciał. A największa wartość w naszej sztuce tkwi ta, że ona na wszelki sposób wybadać potrafi, czy umysł młodzieńca widziadło tylko i fałsz na świat wydaje, czy też myśl zdrową i prawdziwą. Bo ja całkiem jestem jak te akuszerki: rodzić nie umiem mądrości i o co już niejeden mnie beształ, że innych pytam, a sam nic nie odpowiadam w żadnej sprawie, bo nic nie mam mądrego do powiedzenia, to słusznie mnie besztają. A przyczyna tego taka: odbierać płody bóg mi każe. a rodzić nie pozwolił. Jestem ci ja sam nie bardzo mądry, nigdym nic takiego nie znalazł, co by moja dusza urodziła. Ale z tych, co ze mną obcują, niejeden zrazu wygląda nawet bardzo niemądrze, ale wszyscy w miarę, jak dłużej z sobą jesteśmy, jeżeli tylko bóg pozwala, dziwna rzecz, ile zyskują we własnej i w cudzej opinii, i to jasna jest rzecz, że ode mnie nikt z nich niczego się nigdy nie uczył, tylko w sobie sam każdy nosił swój skarb i tam źródło znajdował natchnienia. A od połogu jest bóg – i połóg to moja robota.
Platon, Teajtet 151b-d
Bóg każe ludziom rodzić prawdę, a Sokrates jest jego pomocnikiem, chociaż sam rodzić nie może. Bóg wkłada ludziom prawdę w dusze, bo jest sam jest mądry i chce, żeby ludzie żyli według przykazać mądrości.
Sokrates – filozofia moralna
Dbaj o duszę, bo jesteś duszą
Jak zatem jest owa boża mądrość, którą rodzili rozmówcy Sokratesa? Jak powinien żyć człowiek mądry? Punktem wyjścia jest zrozumienie tego, czym jest człowiek. Popatrzmy na człowieka w jego naturalnym otoczeniu. Właśnie siedzi w swoim samochodzie i wraca z pracy do domu. Ten człowiek nie jest z pewnością swoim samochodem. Może w każdej chwili z niego wysiąść i przesiąść się do autobusu, którym również nie będzie. Nie jest też swoim domem, bo przecież dom można sprzedać, albo po prostu z niego wyjść. Do głowy przychodzi nam teraz, że granica pomiędzy człowiekiem a jego otoczeniem przebiega tam, gdzie przebiega granica jego ciała. Wszystko co pod ubraniem jest człowiekiem, a wszystko, co po drugiej stronie nim nie jest. Byłby zatem człowiek ciałem. Jednak i tutaj pojawiają się wątpliwości. Przecież możemy sensownie powiedzieć, że człowiek posługuje się swoim ciałem, tak jak posługuje się swoim samochodem i mieszka w swoim ciele, tak jak mieszka w swoim domu. Wiem, że z ciała nie można wyjść, tak jak się wychodzi z samochodu, ale czy sam fakt, że z ciała robimy użytek nie powinien nas skłaniać do tego, żeby człowieka od jego ciała odróżnić. Jedna rzecz może przecież robić użytek z innej tylko wtedy, kiedy nie są one tą samą rzeczą. A zatem człowiek nie jest swoim ciałem – ciało do niego należy, jak należy do niego jego samochód albo jego dom. Jeżeli jedna nie jest ciałem, to czym jest? Jest tym, co posługuje się ciałem. Czyli kim? Oddajmy głos Platonowi, który na kartach Alkibiadesa I zapisał taką rozmowę Sokratesa z tytułową bohaterem dialogu:
Sokrates: Czy człowiek nie posługuje się również całym ciałem? Alkibiades: Owszem.
Sokrates: Czym innym zaś posługujące się i to, czym się posługuje?
Alkibiades: Tak.Sokrates: Człowiek różni się przeto od własnego ciała?
Alkibiades: Wydaje się, że tak.
Sokrates: Czym przeto jest człowiek?
Alkibiades: Nie wiem, co powiedzieć.
Sokrates: W każdym razie wiesz, że jest tym, co się posługuje ciałem.
Alkibiades: Tak.
Sokrates: Czy zaś co innego posługuje się nim niż dusza?
Alkibiades: Nic innego. (…)
Sokrates: A więc ten, kto rzucił hasło, aby poznać siebie samego, nakazuje nam poznać duszę.
Pseud-Platon, Alkibiades I, 128d-130e
Człowiek jest duszą i człowiek, który chce dbać o siebie, powinien przede wszystkim dbać o swoją duszę, żeby była w jak najlepsza, tzn. cnotliwa – dzielna pod każdym względem.
Intelektualizm etyczny, panowanie nad sobą i samowystarczalność
A zatem Sokratesowa odpowiedź na pytanie: „Jak żyć?” brzmi: „Trzeba dbać o dzielność duszy”. Jest to jednak odpowiedź ogólna i niezadawalająca. Trzeba postawić kolejne pytanie: Czym jest dzielność?
Na to pytanie odpowiada w sposób prosty, a jednocześnie zagadkowy: Dzielność jest wiedzą. Być dzielnym, to znaczy wiedzieć, co należy zrobić. Kto wie, jaki sposób postępowania jest właściwy nie będzie się wahał i będzie postępował jak należy. Jeżeli ktoś postępuje niewłaściwie, to znaczy, że nie wie jak powinien postępować. Może mu się nawet wydawać, że wie, ale w gruncie rzeczy nie wie. Być sprawiedliwym, to znaczy wiedzieć czym jest sprawiedliwość. Być odważnym, to wiedzieć czym jest odwaga itd.
I tutaj pojawia się problem. Czy doświadczenie nie uczy nas, że nie wystarczy wiedzieć, co należy robić, trzeba jeszcze chcieć postępować jak należy? Tę wątpliwość podniósł już Arystoteles – uczeń Platona, więc filozoficzny wnuk Sokratesa. Oto w jaki sposób komentuje on Sokratejska koncepcję cnoty:
Straszną bowiem byłoby – jak sądził Sokrates – rzeczą, gdyby mimo to, że posiada wiedzę, coś innego mogło owładnąć nim i pociągnąć go za sobą jak niewolnika. Toteż Sokrates odrzucał całkowicie ten pogląd, twierdząc, że brak opanowania w ogóle nie istnieje, jako że nikt, kto trafnie osądza, co jest najlepsze, nie może postępować wbrew temu, lecz postępuje się tak tylko z niewiedzy.
Arystoteles, Etyka Nikomachejska 1145b
Tego, kto, wiedząc jak powinien postąpić, postępowałby w sposób niezgodny ze swoim własnym poglądem, należałoby uznać za wariata, albo, no właśnie, niewolnika. Niewolnik nie może być dobry ani zły. Niewolnik nie może być dzielny, bo nie włada sobą i jest tylko narzędziem w cudzych rękach. Jego dzielność jest dzielnością narzędzia i tak jak młotek, wiertarka albo komputer jest dobry o tyle, o ile wykonuje zadania, do których jest przeznaczony i do których chce go użyć jego właściciel. Aby być dobrym na sposób ludzki, trzeba władać sobą samym – trzeba na sobą panować. To właśnie panowanie nad sobą jest fundamentem wszelkiej dzielności. Wydaje się, że to właśnie Sokrates wprowadził to pojęcie to słownika etyki. Jeżeli sam nad sobą nie panujesz nad sobą, panują nad tobą inni. Jeżeli sam nie wiesz, co powinieneś robić inni cię powiedzą jakie są twoje obowiązki. Enkrateia, czyli właśnie panowanie nad sobą jest podstawą wszelkiej cnoty.
Żeby nad sobą panować, trzeba ograniczyć swoje potrzeby, bo kto ma wiele potrzeb, ten musi polegać na innych i staje się od nich zależny. Jeżeli chcesz rządzić sam sobą, to ogranicz swojego potrzeby. Staniesz się wtedy wolny na ludzką miarę i pójdziesz w ślady bogów, którzy niczego nie potrzebują. Bóg nie potrzebuje niczego, a człowiek do niego podobny potrzebuje niewiele. Jeżeli będziesz samowystarczalny, będziesz wolny i dzielny, a do dzielnego człowieka nie ma dostępu żadne zło, ani za życia, ani po śmierci. Nikt przecież nie może kazać człowiekowi być złym, a zło duszy jest jedynym złem jakie człowieka może dotknąć, bo przecież człowiek jest duszą. Cierpienia cielesne, są jak awaria samochodu. Człowiek mądry i panujący nad sobą nie załamuje rąk nad przebitą oponą albo zepsutym sprzęgłem. Takie rzeczy się zdarzają i tylko głupek się na nie złości. Jesteś duszą, a duszy dotyka tylko zło moralne – cała reszta powinna być dla mądrego człowieka obojętna.
W tym miejscu trzeba przerwać mówienie o filozofii Sokratesa, bo wchodzimy na teren, na którym trudno będzie odróżnić to, co pochodzi od samego Sokratesa od tego, co włożyli mu w usta jego uczniowie.
Trzeba jeszcze powiedzieć o tym, jak Ateny nagrodziły Sokratesa za jego wiekopomny wkład do filozofii i kultury.
Śmierć Sokratesa
Upadek Aten
W roku 404 p.n.e. zakończyła się trwająca od trzydziestu lat wojna między Atenami i Spartą. Ateny zostały zdobyte. Tzw. długie mury łączące miasto z portem w Pireusie na mocy zawartego układu zburzono. Ateny straciły wszystkie swoje posiadłości poza Attyką z wyjątkiem wyspy Salaminy. Władzę w mieście powierzono wyłonionej spośród przedstawicieli najbogatszych rodów radzie Trzydziestu Tyranów, wśród których najkrwawszym okazał jeden z dawnych uczniów Sokratesa, a jednocześnie wuj Platona Kritiasz. Zaczęła się krwawa rozprawa z pozostałością rządów demokratycznych, które w opinii arystokratów odpowiedzialne były za klęskę wojenną i upokorzenie Aten. Wielu wpływowych demokratów zostało skazanych na śmierć albo wygnanych z Aten, gdzie rodził się ruch oporu przeciwko despotycznym rządom oligarchów.
Również wiekowy już Sokrates stał się ofiarą represji ze strony tyranów. Opowiada o tym Platon w słynnym Siódmym liście, wspominając czasy swojej niespokojnej młodości i podając sposób, w jaki tyrani postąpili z Sokratesem jako powód odejścia od czynnej polityki:
Ongiś w młodości przeżyłem to, co przeżywa wielu młodych ludzi. Zamierzałem, skoro tylko stanę się panem samego siebie, poświęcić się niezwłocznie służbie publicznej. A przypadły na moje czasy wydarzenia państwowe przybierające taki mniej więcej obrót: wobec niezadowolenia większości z ówczesnej formy rządów dochodzi do przewrotu; przy zmianie ustroju pięćdziesiąt i jeden mężów obejmuje władzę, jedenastu w mieście, dziesięciu w Pireusie — jedni i drudzy mają powierzoną sobie pieczę i nad rynkiem i nad tym, co było do zrobienia w dzielnicach miejskich — trzydziestu zaś sprawuje rządy pełnomocne, zwierzchnie nad wszystkim. Zdarzyło się, że niektórzy z nich byli mymi krewnymi i znajomymi, toteż nawoływali mnie od razu do wzięcia udziału w pracy politycznej, jako odpowiedniej dla mnie. I przeżyłem rzeczy, nie takie znów bardzo dziwne, jeżeli się zważy, jak młody byłem jeszcze w tym czasie. Wyobrażałem sobie, że będą rządzić państwem w ten sposób, iż z drogi nieprawości do prawych przywiodą je obyczajów. Toteż przypatrywałem się bacznie, jak sobie będą poczynali. I oto widziałem, że ludzie ci w krótkim czasie doprowadzili do tego, że złotem wydawały się dawne rządy. Obok innych niegodziwości jeszcze ten fakt: mego starszego drogiego przyjaciela, Sokratesa, o którym nie waham się twierdzić, że był najzacniejszym człowiekiem ze wszystkich ludzi ówczesnych, usiłowali posłać z paroma innymi po jednego z obywateli, aby go sprowadzić gwałtem dla wykonania na nim wyroku śmierci. Chodziło im oczywiście o to, żeby zmusić Sokratesa do współdziałania z mmi czy zechce, czy też nie. On jednak nie posłuchał i gotów był wszystko znieść raczej, niż stać się wspólnikiem ich niecnych czynów. Widząc to wszystko i co tam jeszcze było w tym rodzaju, nie drobne sprawy z pewnością, nie mogłem opanować swego wstrętu i odsunąłem się od tego zła, które się wtedy działo.
Platon, List siódmy
W roku 403 buntownicy pod wodzą Trazybulosa obalili rządy tyranów, z których najważniejsi zostali straceni, a władza wróciła w ręce ludu ateńskiego. Nastąpił bolesny proces przystosowywania ateńczyków się do nowych warunków politycznych.
Proces i śmierć Sokratesa
Po upadku rządu Trzydziestu Tyranów w Atenach zaczęła panować atmosfera wrogości wobec oligarchów. Winą za ich zbrodnie obarczano ich wychowawców, czyli sofistów i Sokratesa, w których towarzystwie widywano kiedyś między innymi najokrutniejszego z nich Kritiasza, który zginał w 403 roku w czasie walk z demokratami.
W 399 roku poeta Meletos uzyskawszy poparcie demokraty Anytosa wystąpił z oskarżeniem przeciwko Sokratesowi i zażądał dla niego kary śmierci. Akt oskarżenia brzmiał następująco:
Meletos, syn Meletosa, z gminy Pitteus, wnosi pod przysięgą następujące oskarżenie przeciw Sokratesowi, synowi Sofroniska, z gminy Alnpeke: Sokrates jest winien nieuznawania bogów, których uznaje państwo, i wprowadzania kultu jakichś nowych bóstw; jest też winien psucia młodzieży. Za co powinien ponieść karę śmierci.
Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów II 5 40
Podczas wstępnej rozprawy Sokrates odrzucił oskarżenia, a zapytany jaki wymiar kary proponuje zaproponował śmiesznie małą grzywnę, twierdząc, że w gruncie rzeczy adekwatna odpłatą za jego działalność powinna być wypłacana dożywotnio renta państwowa. Rozzłościł tym sędziów, którzy w drugim głosowaniu mieli wybrać pomiędzy propozycją filozofa i jego oskarżyciela. Skazano go na śmierć przez wypicie naparu z cykuty. Wyrok wykonano dopiero po miesiącu, bo reguły religii państwowej zabraniały wykonywania wyroku śmierci podczas corocznej pielgrzymki jaką wyprawiany z Aten okręt Tezeusza odbywał do Delos. Okręt wypłynął w przeddzień procesu i wykonanie wyroku musiało zostać odłożone na około miesiąc.
W tym czasie Sokrates prowadził w więzieniu rozmowy ze swoimi uczniami wśród których był również Platon. Ich treść przekazał w dialogach Kritiasz i Fedon. W końcu jednak statek z Delos wrócił do Aten i Sokrates wypił truciznę rozprawiając przy tym o nieśmiertelności duszy i życiu pozagrobowym. W tym czasie zrozumiał, że całe jego filozoficzne życie było przygotowaniem do tej właśnie chwili. Umarł spokojnie i z godnością do końca panując nad sobą, napominając jednocześnie uczniów, którzy oddawać się zaczęli rozpaczy.
Po jego śmierci z ateńczyków opadł jakby zły czar. W akcie żałoby pozamykali świątynie i gimnazjony. Oskarżycieli skazano na śmierć lub wygnanie. Nawet jednak na wygnaniu nie zaznali oni spokoju przepędzani z miasta do miasta. Grecy zrozumieli, że zabili najlepszego spośród siebie. Człowieka mądrego i dzielnego, który zrobił dla ich sławy więcej niż wszyscy dowódcy wojenni i politycy.